Witam,

to mój pierwszy post i mam nadzieję, że nie ostatni. Przymierzam się do franczyzy w sieci z produktami spożywczymi z wyższej półki. Nigdy dotąd zawodowo nie miałem styczności z handlem detalicznym i stąd moje wątpliwości.

Próbuję policzyć rentowność przedsięwzięcia, ale nie jestem pewien czy nie pomijam czegoś w moich kalkulacjach. Założenia są następujące:

-sklep 30-40 m kw. w Warszawie - czynsz miesięczny ok 4 800 brutto,

-opłaty miesięczne marketingowe + utrzymanie systemu inform. - 750 brutto,

-opłaty eksploatacyjne stałe miesięczne - 1 000 brutto,

-1 pracownik (pensja ok 2000 netto) - ok. 3 300 brutto,

-dawca podaje obrót na poziomie 40 000 do maksymalnie 70 000 brutto miesięcznie,

-marża to 30 %,

Z tego wynika, że moje przychody z marży powinny wynieść od 12 000 do  21 000 pln brutto.

Minus VAT co daje przychód netto -  9 800 do 17 000 pln

Minus koszty ok  10 000 pln co daje stratę/dochód od  -200 pln do +7000 pln,

A jeszcze ZUS ponad 300 pln, (przez pierwsze 2 lata)

A haracz dla fiskusa?

Nie liczę zwrotu inwestycji, reklamy, nieprzewidzianych wydatków.

Powiedzcie mi, czy ja popełniam gdzieś błąd w założeniach i obliczeniach, czy rzeczywiście pracując od rana do wieczora (zatrudnię przecież tylko jednego pracownika), inwestując na początek ok 120 000 pln, pakując sie w kredyt pod hipotekę domu - jest duża szansa, że zarobię mało albo jeszcze stracę?

Jasne, powiecie biznes to ryzyko, raz na wozie raz pod....., ale tu nawet zakładając wariant optymistyczny, niewiele mi zostanie na koncie. W Warszawie i okolicach utrzymanie rodziny za 2000 miesięcznie graniczy z ubóstwem.

Wiem, że w Polsce sklepy takie działają i są przedsiębiorcy, którzy podpisują umowy na kolejne placówki. To o czymś świadczy, ale może oni nie płacą takich niebotycznych czynszów za lokal wielkości pokoju i nie muszą płacić pani sklepowej 2000 pln na rękę.

Z dugiej strony jest wielu franczyzobiorców w różnych branżach, którzy wynajmują w Warszawie lokale wielokrotnie większe, płacąc za to ogromne pieniądze wciąż funkcjonują!

Proszę, ustosunkujcie się do tego co napisałem. Być może brak doświadczenia powoduje, że wyciągam błędne wnioski i źle to wszystko przekalkulowałem.

Pozdrawiam

Po pierwsze koniecznie wykonaj własne obliczenia obrotów bo taki obrót na sklepie wydaje mi się bzdurą. 2500 zł obrotu dziennie zakładając 20 dni pracy to jakaś paranoja - co ty bedziesz sprzedawał - zapałki. Mieszkam w willowej dzielnicy Wrocławia i tyle zostawiają klienci w ciągu godziny w lokalnej zaprzyjażnionej malutkiej żabce która w promieniu 500 metrów ma 5 konkurentów w tym 2 sieciowych. Ja uważam że kalkulacja jest skopana albo produkty nie dla ludzi. Dokonaj także analizy czynszów w sąsiedztwie - bo taki czynsz płaci się owszem ale w atrakcyjnym miejscu - a miejsce atrakcyjne da ci takie obroty w kiosku z gazetami w kilka godzin. Ja bym poszedł do jakiego kolwiek podobnego sklepu w okolicy i pod pretekstem jakiejś bzdury nawet podrywania ekspedientki spróbował zobaczyć ile klienci zostawiają tam średnio kasy - potem jeszcze dwie/trzy godziny w samochodzie - i liczenie klientów i dane już posiadasz. Mnożysz razy 20 do 25 dni / w polsce jest multum świąt w które i ty musisz odpoczywać/ i masz bazę do obliczeń. Zacznij jednak od pytania czy sam kupował byś to co chcesz sprzedawać gdybyś znalazł się w sytuacji swoich klientów czyli z takim portfelem, pod tym adresem i od tego miłego sprzedawcy - w biznes który chcesz zrobić trzeba poprostu wierzyć a obliczenia mają tylko dać ci pewność że nie wywalasz kasy w błoto.

p.s. Jak byś dojżał do odzieżówki to odezwij się do mnie. Mój Post poniżej.