Magdalena Soszyńska: Wyjątkowość zapewnia sukces w biznesie
Znana tancerka z programu „Taniec z gwiazdami” otwiera wcale nie szkołę tańca, tylko… sklep internetowy z własną marką odzieżową. Odważny i trochę szalony pomysł jak na obecne czasy.
(Śmiech). To prawda, ale ja lubię wyzwania i szalone pomysły. Szkoła tańca jest zwykle naturalną drogą dla zawodowego tancerza. Ja też taką szkołę otworzyłam i prowadziłam. Uwielbiałam uczyć tańczyć przede wszystkim kobiety, dla których często taniec to coś więcej niż dwa kroczki w lewo i dwa kroczki w prawo. Taniec dodaje im pewności siebie, kobiecości, odwagi i zmienia ich stan. Zawsze bardzo mnie fascynowały te przemiany. Szybko jednak zrozumiałam, że szkoła tańca to coś więcej niż tylko taniec, to także twardy biznes. Nie miałam w nim tak dużo przestrzeni dla siebie jako artystki, jak sobie to wcześniej wyobrażałam. Z czasem coraz bardziej do mnie docierało, że zamiast tańczyć, prowadzę biznes, wypełniam dokumenty, jestem szefową. Taniec schodził na drugi plan. Ostatecznie zamknęłam szkołę, ponieważ uznałam, że przestaje być spełnieniem moich marzeń. Ale z tańca nigdy nie zrezygnowałam i nie zrezygnuję. Jakaś część mnie tęskniła za nowymi wyzwaniami. Chciałam dalej móc tworzyć. Jednocześnie zaczęłam się zastanawiać, czy nie spróbować czegoś nowego.
Marka odzieżowa to trudny biznes dla kogoś, kto w żaden sposób nie jest związany z branżą.
Tak, to prawda, choć moda to zawsze była moja druga po tańcu pasja. Od małego polubiłam się z modą, z ubraniami, zawsze kochałam kolory i wzory. Moja mama wychowała się w czasach, kiedy w sklepach nie było nic i jedynym sposobem na fajne ubrania było ich uszycie, więc nauczyła się szyć i to ona szyła mi sukienki na turnieje i rzeczy na treningi. Z czasem ja też zaczęłam szyć – nigdy z wykroju, tylko brałam materiał, miałam w głowie pomysł i… kroiłam. Na maszynie szyłam słabo, fastrygowałam w ręku, zwykle mama się nade mną litowała i przeszywała ciuch na maszynie (śmiech). Ale pomysł był zawsze mój. Uważam, że wyrażamy siebie przez ubrania, jakie nosimy. W jednych ubraniach czujemy się tak, w drugich inaczej. Sukienka może nam dodawać odwagi lub przeciwnie. Strój może nam pomagać w życiu lub… przeszkadzać. Zawsze miałam odwagę, aby eksperymentować z ubraniami. Jestem daleka od tego, aby nosić to, co modne. Wkładam to, w czym się dobrze czuję. Łączę po swojemu wzory, kolory, nigdy nie bałam się, że ktoś będzie mnie oceniał przez pryzmat stroju. Dlatego uznałam, że mogę moją odwagą podzielić się z innymi kobietami. Prawdą jednak jest, że strój w tańcu to była tak samo ważna kwestia jak sam taniec. Dopełniał całość. Stąd pewnie moja miłość do projektowania ubrań.
Tańczy pani od ósmego roku życia. To tradycja rodzinna?
Nic podobnego, nikt w rodzinie nie zajmował się zawodowo tańcem. Moja mama próbowała w życiu różnych rzeczy, ale tańczyła tylko przez chwilę. Rodzice, odkąd pamiętam, prowadzili prywatny biznes. Ja jestem pokoleniem filmu „Dirty Dancing”. Kiedy go zobaczyłam, zakochałam się w tańcu. Miałam rzeczywiście osiem lat. Nie dawałam rodzicom spokoju, zapisali mnie na taniec. Nie był to słomiany zapał, jak myśleli. Z czasem rozumiałam, że jestem w stanie poświęcić wiele, aby tylko móc tańczyć. Na początku był tylko zabawą, szybko stawał się jednak wielką pasją. Moim celem było osiągnąć „coś” w tańcu. Uczyłam się i trenowałam. Nie miałam żadnego planu awaryjnego na zasadzie: jeśli nie taniec, to wybieram… Był tylko taniec. Żyłam od treningu do treningu, od turnieju do turnieju. Po maturze, na studiach, wybrałam kierunek fizjoterapia. Ale też raczej dlatego, że wiedza ze studiów mogła mi się przydać w tańcu. Nie zakładałam wyboru innego zawodu. Zresztą mając 17 lat, zaczęłam już uczyć innych tańczyć. Wszystko w moim życiu kręciło się wokół tańca.
I niespodziewanie pojawiła się możliwość wzięcia udziału w programie „Taniec z gwiazdami”. Wystąpiła pani w 16 edycjach, tańczyła m.in. z Andrzejem Gołotą, Mariuszem Pudzianowskim i Janem Melą. Co dał pani program poza popularnością? Bo nie da się ukryć, że z dnia na dzień stała się pani osobą rozpoznawalną.
Z programem byłam związana przez 11 lat. To była cudowna przygoda, na szczęście nie dotyczyły mnie skandale czy przypisywane romanse. Nie jestem skandalistką (śmiech). Z drugiej strony coś za coś – jeśli chodzi o sam taniec ominęły mnie turnieje, zdobywanie kolejnych szczebelków w tańcu zawodowym. Bo trudno było to wszystko pogodzić. Program był bardzo czasochłonny. Oczywiście, poznałam fantastycznych ludzi, „Taniec z gwiazdami” pozwolił mi wejść do świata show-biznesu. To, co jednak ważne było dla mnie samej – telewizja pozwoliła mi uwierzyć w to, że nie muszę tylko tańczyć, mogę robić dużo więcej rzeczy. Program nauczył mnie lepszej komunikacji z ludźmi, dodał odwagi. Był w pewnym sensie lekcją życia. I jeszcze bardziej utwierdził w przekonaniu, że jeśli robisz to, co kochasz, to praca przestaje być koniecznością, tylko sama w sobie też jest niesamowitą przygodą. Dzięki udziałowi w programie czułam, że rozwijam się jako człowiek dużo bardziej niż wtedy, kiedy tańczyłam zawodowo. Taniec sportowy nie daje furtki, jest celem samym w sobie. Jest taniec i… nic więcej. Program pokazał mi, że jednak furtek jest sporo i warto jest sprawdzać co jeszcze może dać mi szczęście.
Pani marka odzieżowa Femispot powstała z miłości do niebanalnych tkanin, wzorów i kolorów. Ale mieć w głowie pomysły na projekty to jedno, potem przychodzi część równie trudna – ich realizacja. Branża odzieżowa boryka się z brakiem dobrych szwalni i jakościowo bez zarzutu tkanin. Jak poradziła sobie pani z logistyką biznesową?
Dopiero jako praktyk przekonałam się, że samo wymyślenie wzoru to zaledwie kilka procent sukcesu. Trudności zaczynają się później. Kupując w sklepie sukienkę, nie zdawałam sobie sprawy z tego, co znaczy ją „wyprodukować”. Tworzenie ubrań to maleńki wycinek posiadania marki odzieżowej, warto sobie zdać z tego sprawę, zanim wejdzie się do tej branży. Dla mnie wszystko było wyzwaniem i wielką nauką pokory. Szwalnie, pracownie krawieckie, materiały, non stop siedzę w próbkach, dzwonienie i jeżdżenie po hurtowniach – to logistyka, która wymaga nie lada stalowych nerwów i przynosi sporo stresu. Dopiero w momencie, jak zacznie się to robić, wychodzi milion spraw do ogarnięcia. Ja wciąż tego się uczę. I cały czas popełniam błędy i pewnie jeszcze wiele ich popełnię. Uczę się na „żywym organizmie”.
Łatwo było znaleźć szwalnię na polskim rynku? Wiem od osób z branży, że to dziś trochę jak szukanie igły w stogu siana… Niektóre marki zresztą dlatego szyją poza naszymi granicami.
Zarówno dobrej jakości materiały, jak i profesjonalna szwalnia, do której można mieć zaufanie, są jak wygrana w totka (śmiech). To jak los na loterii. W dodatku nawet jeśli myślimy, że już taką prawie idealną znaleźliśmy, może się okazać, że… trzeba szukać dalej. Potwierdzam – to temat rzeka. Ale chyba, jak dziś w każdym biznesie, rozwiązanie problemu zależy od ludzi. A ci są różni. Jeśli chodzi o tkaniny, to przede wszystkim mają być wyjątkowe i nietuzinkowe. Szyję sukienki głównie z wiskoz, których w Polsce raczej się nie produkuje. Większość sprowadzam z zagranicy przez dystrybutorów. Jeśli szukam materiału, który jest produkowany w Polsce, to kupuję zawsze u nas. To dla mnie ważna kwestia. Na pewno decydując się na taki biznes, trzeba cały czas poszukiwać, nie tylko pomysłów na wzory, ale tkanin, krawcowych… To zabiera mnóstwo czasu. Sam projekt sukienki jest już przy tym czystą przyjemnością.
Zauważyłam, że sukienki to wyróżnik marki Femispot, podobnie jak i ich wzory oraz kolory. Nie ma tutaj tonacji biały i czarny.
To prawda (śmiech). Ja uwielbiam odważne kolory i printy. Femispot to coś więcej niż ubrania. To odwaga do wyrażania siebie i do tego, żeby czuć się cudownie w swoim ciele. A ubrania mają nam, kobietom, w tym tylko pomóc. Tkaniny, z których uszyte są nasze ubrania, są jednocześnie wyjątkowe, niebanalne, ale i ponadczasowe. Sukienki zaprojektowane są tak, aby pasowały idealnie zarówno do szpilek, jak i do trampek. Przez swoje fasony, wzory i kolory nasze sukienki pozwalają wydobyć kobiecość i wewnętrzne piękno z każdej z nas. Są stworzone, żebyśmy czuły się naprawdę wyjątkowo każdego dnia.
Nie bała się pani, że marek odzieżowych jest dużo i że Femispot zginie w tłumie?
U mnie zadziałały social media. Mam to szczęście, że mogę sprzedawać odzież własnej marki wśród społeczności, która mnie dobrze zna. Wspólnie z mężem Krzysztofem prowadzimy na Instagramie profil „Rodzina z odzysku”. Zanim pojawiła się nasza marka Femispot, nieraz panie pytały mnie o rzeczy, w których chodzę: gdzie kupiłam, z jakiego materiału jest sukienka. Nie kryły, że podoba im się mój styl. Dziś wiele z nich to nasze stałe klientki. Spodobały im się nasze ubrania, ponieważ są inne od tych oferowanych w sklepach. Nie mamy dużych linii produkcyjnych – prawdopodobieństwo, że klientka ubrana w sukienkę od Femispot spotka na ulicy inną panią w podobnej sukience, jest niemal zerowe. Jest dużo marek odzieżowych, ale ja mam wrażenie, że nasze ubrania są po prostu inne.
Jednym słowem, stawia pani na jakość, a nie ilość?
W dosłownym tego słowa znaczeniu. Nie mam potrzeby tworzenia wielkiej manufaktury tylko raczej butikową firmę, która szyje po kilkanaście egzemplarzy. Mała, butikowa, wyjątkowa – taka jest w założeniu marka Femispot. Myślę, że dziś w biznesie można odnieść sukces poprzez wyjątkowość. Bo tak naprawdę na rynku jest już wszystko. Ja nie sprzedam czegoś, w co sama nie wierzę. Sprzedaję sukienki, bo wiem, że sprawią kobiecie radość, uświadomią, że jest wyjątkowa. To nie chodzi o to, że kobiety same w sobie nie są wyjątkowe, bo są. Ciuch ma dodawać „powera” i przypominać o tym kobiecie, jeśli w zabieganiu i codziennym życiu o swojej wyjątkowości zapomniała. Odważna kobieta przestaje żyć w szarym, nijakim świecie. Kolor robi robotę. Sama, kiedy widzę kobietę kolorowo i ciekawie ubraną, uśmiecham się do niej. Jej wygląd mnie samej dodaje energii. Kiedy pisze do mnie klientka, że ubrana w naszą sukienkę odniosła sukces, duży lub mały, to bez znaczenia – to wiem, że nie pomyliłam branży, tylko dobrze wybrałam. Nasze ubrania to nie są tylko ubrania, to sposób na wyrażenie siebie.
Widać, że ma pani jasno sprecyzowany cel, jeśli chodzi o własną markę – czy tego nauczył panią sport? Tej umiejętności wyboru konkretnej drogi do realizacji celu?
Oczywiście. Sport daje dyscyplinę, siłę i odwagę. Wykształca w nas mnóstwo cech, które potem pomagają w codziennym, prywatnym i zawodowym życiu. Bardzo nas organizuje i uczy determinacji. Jestem maksymalistką. Całe życie trenowałam po osiem godzin dziennie, ponieważ miałam cel. Chciałam być jak najlepsza w tym, co robię. Robię wszystko na maksa według zasady: robisz albo nie robisz. I to właśnie wykształcił we mnie sport. Byłam w takich ryzach, bo miałam cel. I tak zostało do teraz.
Czy Femispot planuje ekspansję za granicę?
Czas pokaże (śmiech). Kiedy jestem na wakacjach, czy to w Europie, czy poza nią, zawsze w walizce mam ubrania z metką Femispot. Kobiety często mnie zaczepiają i pytają, gdzie kupiłam tak wyjątkową sukienkę. Panie, szczególnie w USA, mają dużo tej odwagi i otwartości. Czuję wtedy, że tworzę coś, co jest docenione i zauważone. Jednak na tę chwilę chcę tą odwagą zarażać Polki. Wszystkie jesteśmy wyjątkowe, tylko nie każda z nas w to wierzy. Jest sporo do zrobienia w tym temacie i razem z Femispot zamierzam to zmienić (śmiech).
Rozmawiała Beata Rayzacher
PRZECZYTAJ ARTYKUŁY
W czasie kilkuletniej restrukturyzacji Gatta zamknęła kilkanaście sklepów. Jak marka radzi sobie teraz?
Zanim Katarzyna Łucka została franczyzobiorczynią Blue Shadow, pracowała w sklepie tej marki przez 10 lat. Co się zmieniło, gdy została jego właścicielką?
Reporter – to nowa nazwa marki dotychczas znanej jako Reporter Young. Skąd ta zmiana?
Jak wejść w branżę modową i otworzyć własną firmę odzieżową? O swojej biznesowej drodze opowiada Katarzyna Milczarkiewicz, właścicielka firmy pg clothes.
4F to jedna z najbardziej rozpoznawalnych polskich marek. Jak otworzyć sklep pod takim szyldem?
NAJCZEŚCIEJ CZYTANE
Żeby myśleć o otwarciu własnego McDonalda nie wystarczą tysiące ani setki tysięcy złotych . Potrzeba więcej. Ile? I co franczyzobiorca Złotych Łuków dostanie w zamian?
Rozważasz otwarcie firmy? Najpierw zainwestuj w subskrypcję magazynu "Własny Biznes FRANCHISING" i sprawdź, jaki biznes się opłaca! Tego nie przeczytasz w internecie!
Pieczarkarnia to opłacalny biznes nawet na niedużą skalę. Właściciel jednej hali zbiera plony co sześć tygodni. Gdy ma się więcej pomieszczeń – wtedy na zyski można liczyć co tydzień.
Franczyzobiorczyni Tax Safe z Krakowa dba o work-life balance, ale klientów cały czas jej przybywa. Jak sobie radzi?
La Mancha szuka partnerów szczególnie w Białymstoku i Szczecinie. Dlaczego to dobry moment na nawiązanie współpracy?
POPULARNE NA FORUM
Moodo- czy warto ?
hej, Warto wziąć pod uwagę współpracę z Moodo! Choćby dlatego, że to firma, która szybko się rozwija i ma dość ciekawy koncept. Często franczyzodawcy oferują...
Moodo- czy warto ?
hej, Warto wziąć pod uwagę współpracę z Moodo! Choćby dlatego, że to firma, która szybko się rozwija i ma dość ciekawy koncept. Często franczyzodawcy oferują...
Moodo- czy warto ?
hej, Warto wziąć pod uwagę współpracę z Moodo! Choćby dlatego, że to firma, która szybko się rozwija i ma dość ciekawy koncept. Często franczyzodawcy oferują...
Klienci patrzą na metkę
dzieki za info za ostrzeżenie. Teraz zwróce uwagę na typa na przyszłośc by sie nie dać nabrać. Fajnie ze ostrzegasz ludzi. Na pewno pomożesz wielu ludziom. Szacunek
Czy warto otworzyć sklep odżieżowy??
ja bym obstawiał dla niemowlaków to zawsze schodi a młode mamusie mają swira na punkcie wyglądu dziecka
Jak założyć stronę Online z luksusową odzieżą?
Sama strona z takimi rzeczami, to koszt od3 do 10 tys, ale drugie to koszt pozycjonowania i reklamy to juz worek bez dna
Kto prowadził / prowadzi salon Esotiq
Chciałabym się dowiedzieć coś więcej na temat współpracy z frmą Esotiq, Bardzo proszę o kontakt osób które prowadziły , bądź prowadzą franczyzę...
Klienci patrzą na metkę
Ten człowiek to zwykły oszust. Prowadząc firmę wyłudził duże środki od wielu osób. Przegrał sprawy Sądowe, komornik siedzi mu na głowie od wielu lat. Na hipotece...