Olga Łasak: Rozśmieszanie za pieniądze
Jak kobieta czuje się w biznesie, w którym prym wiodą mężczyźni?
Świetnie (śmiech). Ale rzeczywiście to prawda – niemal trzy czwarte osób w naszej branży to panowie, kobiet jest bardzo mało. Często spotykam się z pytaniami, z czego to może wynikać, przecież też potrafimy rozśmieszać innych do łez. Myślę, że ta męska dominacja ściśle jest związana z trybem życia artysty kabaretowego. Żyjemy w trasie i w samochodzie, ja mam wręcz szafę w bagażniku (śmiech). Zupełnie nie miałabym życia prywatnego, gdyby nie fakt, że moim życiowym partnerem jest nasz menedżer, Paweł Gniwiecki, więc jeździmy razem w trasy. Z czasem przychodzi kwestia rodzicielstwa, wtedy sporo pań związanych z kabaretem musi się zastanowić, w którym iść kierunku, ponieważ nie jest łatwo pogodzić rolę mamy z takim koczowniczym trybem życia. Pracuję nie tylko w całej Polsce, również za granicą, dla Polonii. Czasami nie jestem w stanie przewidzieć, gdzie będę za miesiąc i na jak długo wyjadę. Nam, kobietom, trudniej jest chyba także podjąć decyzję, czy wybieramy karierę i taki tryb życia zamiast rodziny. A ten wybór jest konieczny. W tym zawodzie nie można pracować na pół gwizdka. Jest wszystko albo nic. I dlatego nas, pań, jest tak mało w tej branży. Mężczyźnie łatwiej postawić na karierę niż życie rodzinne.
A jak pani trafiła do świata kabaretu?
Moja droga była dość kręta. Skończyłam najpierw pedagogikę, nauczanie początkowe i przedszkolne. Potem, trochę za sprawą innych osób, które bardziej wierzyły w moje siły i umiejętności niż ja sama, ukierunkowałam się na aktorstwo i kabaret. Zaczęłam występować na naszej Bielskiej Scenie Kabaretowej. Tam poznałam środowisko kabaretowe. Nigdy w życiu bym nie pomyślała, że będę kiedyś za pieniądze rozśmieszać innych! To, co mnie ujęło już na początku kariery, to wyjątkowość naszego środowiska: przyjacielska atmosfera, życzliwość, szacunek. Nie przeliczałam tego zawodu na honorarium za występ, tylko zwróciłam właśnie uwagę na fakt, że dobrze czuję się wśród ludzi z tej branży.
A to ciekawe. Bo spotkałam się z opinią, że w pani branży rządzą „wilcze prawa” i niechęć starej gwardii do nowych kabaretów. I dzielenia się sporymi pieniędzmi związanymi z występami.
To nie do końca tak, zarówno jeśli chodzi o tę niechęć, jak i o te duże pieniądze. Moim zdaniem, wszystko zależy od człowieka. Ja na starcie dostałam ogromne wsparcie od bardziej doświadczonych kolegów w branży. Zresztą często gościnnie występuję z innymi kabaretami, które mnie zapraszają. Czyli nie boją się, że „ich wygryzę” i zabiorę wynagrodzenie. Te wspólne występy mają dla mnie ogromne znaczenie, ponieważ znaczą, że nie tylko koledzy z mojego macierzystego kabaretu Czesuaf lubią ze mną pracować i widzą mój potencjał (śmiech). Mnie w żadnym wypadku nie przeszkadzają nowe osoby, które pojawiają się w branży. Niech próbują. Jest miejsce dla wszystkich, konkurencja, jak w każdym biznesie, też jest potrzebna. Bo sprawia, że poprzeczka zawodowa zawieszona jest coraz wyżej.
Te wilcze prawa, o których pani mówiła, bardziej związane są z show-biznesem telewizyjnym, którego częścią jest kabaret. Telewizje, w których występujemy w różnych programach, ścigają się ze sobą pod kątem oglądalności. W tym przypadku rzeczywiście nie ma sentymentów tylko chłodna kalkulacja, który kabaret lepiej się sprzeda. Ale na to my, artyści, nie mamy już wpływu. Telewizja nie jest chętna do promowania nowych kabaretów ze względu na ryzyko, jakie ze sobą niosą. Lepiej postawić na sprawdzone nazwiska, niż ryzykować z potencjalnym, słabym punktem programu. Jeśli widz się nie będzie śmiał, to po prostu przełączy kanał na inny. Show-biznes rządzi się swoimi prawami. Dlatego warto o tym pamiętać, decydując się na pracę w naszej branży. Bo zanim dotrze się do telewizji, trzeba przebyć nieraz długą drogę i pracę za niewielkie wynagrodzenie.
Z mojego punktu widzenia, jako widza, chcę się po prostu dobrze bawić. Oczekuję kabaretu, który mnie rozśmieszy. Ale nie każdy to potrafi. Może strach przed ryzykiem, jak będę odebrany przez widza, a nie tylko przed brakiem pieniędzy, także powstrzymuje nowych w branży?
To prawda. Do dziś sama nie rozumiem klucza, według którego widz wybiera swój ulubiony kabaret. Jestem wdzięczna za to, że mnie tak bardzo widzowie polubili. I do dziś mnie dziwi dlaczego (śmiech). Moich kolegów z kabaretu Czesuaf też chyba to zaskoczyło. Kiedy dołączyłam do zespołu, daliśmy sobie wspólnie rok. To był uczciwy układ. Byłam nowa, nikt nie wiedział, jak publiczność mnie przyjmie. Na szczęście ten rok już się znacznie przedłużył.
Zapytana o receptę na sukces, zawsze odpowiadam, że warto być sobą, nie należy udawać kogoś innego. Na początku też chciałam być perfekcyjną panią z kabaretu, wchodziłam w zupełnie nie swoją rolę. To był zły kierunek. Nie byłam szczera w tym, co robię, jak mówię czy zachowuję się na scenie. Okazało się, że widz wolał mnie taką, jaka jestem na co dzień: co z tego, że czasami coś pomylę, zażartuję sama z siebie – to właśnie o to chodzi. O taką mnie, która nikogo nie udaje, bawi się razem z widzami i żartuje sama z siebie. Kocham swoją pracę i ludzie to czują. Zresztą po występach widzowie często do mnie podchodzą i dziękują za to, że mam do siebie dystans. Że jestem taką „kobietą z jajami”. Bo jestem, pomagają mi w tym moje góralskie korzenie. Uważam jednak, że w naszym fachu predyspozycje i wiedza też są tak samo ważne jak pasja i miłość do zawodu. Mam słuch muzyczny, jestem zawodową aktorką, swój warsztat często wykorzystuję w pracy. Trochę mi, paradoksalnie, chyba też pomaga to, że jestem kobietą. Jest nas mało w branży, więc nietrudno mnie nie zauważyć. Jest jeszcze jedna ważna kwestia, która być może powstrzymuje pojawienie się nowych kolegów w branży – to specyficzne czasy, w jakich przyszło nam żyć i rozśmieszać innych. Tyle się dzieje złego: pandemia, wojna, kryzys. Trudno jest się śmiać… Świat się zmienia i humor się zmienia. Nie jest łatwo dziś tworzyć i jeszcze zaskoczyć widza. Jest też dużo ludzi, którzy rozśmieszają innych niezawodowo, wykorzystując do tego TikTok czy Instagram. Widz ma porównanie, a tym samym coraz większe oczekiwania. Nieraz moi koledzy aktorzy mówią: „Ale spadłaś na psy, wybrałaś kabaret”. Wtedy im mówię: „Wyjdź przed widownię i rozśmiesz ludzi. Sprawdź, jaki to łatwy kawałek chleba”.
Z jednej strony mówi się o sporych zarobkach w pani branży, z drugiej o tym, że jest to zawód podwyższonego ryzyka pod kątem finansowym. Jak to jest naprawdę? To, że ma pani talent aktorski i zajmuje się dubbingiem, pozwala na pracę z mniejszym stresem? Bo jest plan B na życie?
Na pewno pomogło mi to, że nigdy nie zakładałam, że moim pomysłem na życie i zarabianie pieniędzy będzie kabaret. Samą mnie zaskoczyło to, że tak dobrze w tym się czuję. Ale może właśnie dzięki temu mam ten luz w pracy, bo mam też świadomość, że jeśli nie kabaret, to i tak dam sobie radę. Jest dubbing, mogę grać w spektaklach, organizować warsztaty, będę jeździła na castingi i pewnie coś sobie znajdę. Czyli mam możliwość wyboru w razie kłopotów. Zawodowych aktorów wśród kabareciarzy jest bardzo mało. Jak już mówiłam wcześniej, zarobki w naszej branży zależą od wielu rzeczy. Nie tylko samych występów, ale i dodatkowych ofert, np. konferansjerki.
Ten zawód też ogromnie wypala, bo nie można jednego skeczu czy dowcipu powtarzać setki razy, cały czas trzeba tworzyć nowe rzeczy. A to oznacza pracę pod presją. Także presją widza, bo on wymaga od nas cały czas uśmiechu i dobrego humoru. A przecież jak każdy, my też mamy gorsze dni, boli nas głowa, mamy problemy rodzinne. Ale jak w żadnym innym zawodzie, nam nie wolno ich przynosić do pracy. W dzisiejszych czasach zawsze warto mieć plan B na nieprzewidziane sytuacje. Pokazała to np. pandemia, kiedy możliwość pracy i zarabiania pieniędzy na utrzymanie były mocno utrudnione. Proszę też pamiętać, że żeby zaistnieć w środowisku, trzeba najpierw zyskać rozgłos i pojawić się w telewizji. Bo żeby widz przyszedł na występ w domu kultury w swoim mieście, wcześniej musi znać kabaret, na którego kupuje bilet. Rozpoznawalność to podstawa. Kiedyś festiwale kabaretowe były świetną szansą na pokazanie się. Jak jakiś nowy kabaret był w czołówce finalistów, miał większą szansę na kolejne propozycje. W obecnych czasach trudno nowemu kabaretowi pokazać się w telewizji, ponieważ żadna stacja nie zaryzykuje z ofertą pracy dla kogoś, kto nie ma nazwiska. Powstaje błędne koło. Blokując w ten sposób młode kabarety, blokuje się im wszelkie możliwości zaistnienia. I zarabiania pieniędzy. Mając tego świadomość, doceniam własny rozwój.
Kiedy przyszłam do kabaretu Czesuaf, chłopaki byli już 15 lat na rynku! I też nie było kolorowo. Ostatnie pięć lat poświęciliśmy na to, aby być naprawdę wszędzie: na małych i dużych salach, graliśmy dla mniejszej liczby ludzi, wierząc, że to nam kiedyś przyniesie profity. Telewizja też była naszą przepustką, zresztą pojawialiśmy się w różnych programach, nie tylko związanych z kabaretem. Dużo robiliśmy indywidualnie, aby widz zapamiętał: „Ona jest z kabaretu Czesuaf!”. To szło taką nitką – trzeba było pojawić się wszędzie, aby zostać zapamiętanym. I nam to się udało, ale nie było łatwo.
Dlatego chyba muzykom czy innym artystom jest trochę łatwiej, mają YouTube i media społecznościowe. Kabaret trudno przenieść do internetu.
Łatwiej to zrobić ze stand-upem, ponieważ polega na występie jednego człowieka. Z kabaretem jest inaczej, skecz ma początek, rozwinięcie i zakończenie, przypomina trochę scenkę teatralną. Jest dłuższy, a żyjemy w czasach, kiedy w internecie z jednej strony na drugą przechodzi się w błyskawicznym tempie. Wprawdzie pandemia nas trochę otworzyła na internet, ponieważ zabroniono nam grać, a ludziom przychodzić na występy, była to jednak tylko kwestia chwili, a nie przejścia na dłużej. Zresztą moim zdaniem, kabaret powinno się oglądać na żywo. Proszę mi wierzyć, inaczej pani zareaguje na ten sam skecz pokazany w telewizji, inaczej jeśli obejrzy go na żywo. Na żywo napędza nas energia publiczności, wydajemy się bliżsi ludziom, bo np. pomylimy się, czego nie ma w telewizji, gdzie programy są zwykle nagrywane. Ludzie lubią taką bliskość i naturalność. Z internetem związana jest też kwestia pokoleniowa. Instagram czy TikTok to dla wielu z moich kolegów totalna abstrakcja. Zresztą, żeby być w swojej strefie komfortu, często nawet nie chcą tego próbować, nie uznają jako narzędzia pracy. Jeśli ktoś, kto wiele lat występuje na scenie, na żywo, miałby to przełożyć do internetu, naprawdę miałby kłopot. Zresztą gdyby nawet to zrobił, tego czaru i magii kabaretu już nie będzie.
My, widzowie, widzimy artystów, ale na wasz sukces pracuje sztab ludzi, choćby specjaliści od marketingu czy public relations. Jak ważne jest dziś tego typu współpraca, aby odnieść sukces?
Jest niezbędna i podstawowa. Gdyby nie mój management, byłabym dziś pewnie szczęśliwym człowiekiem, ale mieszkającym pod mostem (śmiech). Większość zawodowych rzeczy robiłabym z radością i najlepiej za darmo, ponieważ nie znoszę i nie umiem rozmawiać o pieniądzach. Wcześniej, gdy ktoś zadzwonił i zaczynał rozmowę o występie, mówiłam: „Dobra, spoko, wiadomo, że to zrobię” i… na tym koniec. Mój życiowy partner, Paweł Gniwiecki, który jest naszym menedżerem, dziś też pyta: „Za ile?”. Mnie to by przez usta nie przeszło. My artyści nie mamy ani głowy, ani predyspozycji, aby rozmawiać o pieniądzach. Często jest też tak, że nie mamy dojścia do telewizji, dyrektora programowego, który decyduje, kogo zatrudnić w programie. To jest na głowie menedżera. Ja mogę wymyślić skecz, zagrać każdą rolę na scenie, zaśpiewać piosenkę, ale dokumenty firmy i pieniądze są jak czarna magia. Przyjmuję wiadomość, jaka jest moja miesięczna wypłata, ale już za co konkretnie i dlaczego taka kwota, nie mam pojęcia. Za niektóre realizacje telewizyjne mój management dostaje wynagrodzenie dopiero po pół roku. Tak musi ustalić budżet i wynagrodzenia, abym ja miała pieniądze co miesiąc.
Kolejna kwestia to public relations. Kiedyś czegoś takiego nie było, człowiek jak się ubrał, tak się ubrał na występ. Dziś widzę, jak potrzebne jest wsparcie fachowca. Specjalista wie, na jakich eventach czy galach powinniśmy się pojawiać. Żyjemy w takich czasach, że im więcej się artysta pokazuje, tym więcej może zyskać. Jak się nie pokazuje, to nie istnieje. To samo dotyczy internetu. Nie masz followersów, za chwilę nie będziesz mieć propozycji… To oczywiście jest trochę smutne, że nikt mnie nie pyta o dyplom uczelni tylko o liczbę polubień czy osób, które śledzą mój profil w internecie. Media społecznościowe to podstawa. To zaskakujące, ale od tego nie uciekniemy. Ja mogę mieć talent, ale ktoś musi być obok mnie, kto ten mój talent dobrze sprzeda.
I sprzedaje z sukcesem, ponieważ widzimy panią w reklamie jednego z marketów budowlanych. W rankingu reklam to obecnie ścisła czołówka. O tyle to ciekawe, że artyści kabaretowi rzadko są zatrudniani do reklam. Ze wszystkiego żartujecie, co może nie być dobrze odebrane przez klienta.
Mój udział w reklamie nie był wcale taki oczywisty. Zanim marka zdecydowała się na mnie, mój menedżer został poproszony o przeanalizowanie mojego życia prywatnego i zawodowego pod kątem różnych akcji, w których brałam udział, np. protestów. Nasza branża dotyczy wielu dziedzin życia, śmiejemy się z różnych rzeczy, dotykamy religii, polityki, czasami przekraczamy cienką granicę związaną z intymnością. Nie każdy reklamodawca chce pracować z tak kojarzoną osobą, sama popularność to za mało. Znam wielu świetnych artystów kabaretowych, którzy z premedytacją są odrzucani, jeśli chodzi o reklamy. Może to bierze się trochę też stąd, że w pewnym sensie kabaret jest odbierany podobnie jak disco polo, czyli jak coś gorszego. A sam kabareciarz to taki niedouczony aktor. Oczywiście, to bzdura, ale trudno walczyć z taką opinią. Na szczęście coś się zmienia w tym kierunku, są obecnie bardzo kojarzone reklamy z artystami kabaretowymi. Wciąż jednak tych reklam jest mało. Mój klient uparł się na reklamę z przymrużeniem oka. I okazało się, że ma ona wielką siłę. Odniosła sukces, została zapamiętana przez odbiorców. Na tyle mocno, że czasami jestem pytana po występie, jakie polecam płytki do domu (śmiech). My w reklamie nikogo nie namawiamy, odgrywamy humorystyczną scenkę i to właśnie siła tej reklamy.
Rozmawiała Beata Rayzacher
PRZECZYTAJ ARTYKUŁY
– Zainwestowałem w branżę kosmetyczną, ponieważ wiem, jak powinien dbać o siebie prawdziwy facet. Proponuję takie produkty, po które sam sięgnąłbym bez wahania – mówi Artur Szpilka, jeden z czołowych polskich bokserów.
– Od zawsze chciałam być niezależna i mieć swoje pieniądze. W liceum namówiłam koleżankę i zatrudniłyśmy się na pół etatu na poczcie jako sprzątaczki. Niestety, szybko nas wywalili, bo kompletnie nie umiałyśmy sprzątać – mówi Grażyna Wolszczak, aktorka i współwłaścicielka Teatru Garnizon Sztuki.
W The Protocol School of Poland założonej przez dr Irenę Kamińską-Radomską, mentorkę znaną m.in. z programu telewizyjnego „Projekt Lady”, przedsiębiorcy podczas szkoleń dowiadują się, jak dzięki etykiecie biznesowej szybciej osiągnąć zamierzone cele.
– Na sukces w branży muzycznej składa się wiele części składowych. Jedną z nich jest szacunek do pracy, współpracowników i odbiorców – podkreślają Tomasz Szczepanik, lider zespołu Pectus oraz Monika Paprocka-Szczepanik, menedżerka grupy.
– Prowadzę rozmowy o możliwości wydawania audiobooków. Przeliczam, czy pomysł nie tylko się zwróci, ale współpraca będzie finansowo korzystna – mówi Laura Breszka, aktorka, lektorka, bizneswoman.
NAJCZEŚCIEJ CZYTANE
Żeby myśleć o otwarciu własnego McDonalda nie wystarczą tysiące ani setki tysięcy złotych . Potrzeba więcej. Ile? I co franczyzobiorca Złotych Łuków dostanie w zamian?
Rozważasz otwarcie firmy? Najpierw zainwestuj w subskrypcję magazynu "Własny Biznes FRANCHISING" i sprawdź, jaki biznes się opłaca! Tego nie przeczytasz w internecie!
Pieczarkarnia to opłacalny biznes nawet na niedużą skalę. Właściciel jednej hali zbiera plony co sześć tygodni. Gdy ma się więcej pomieszczeń – wtedy na zyski można liczyć co tydzień.
Franczyzobiorczyni Tax Safe z Krakowa dba o work-life balance, ale klientów cały czas jej przybywa. Jak sobie radzi?
La Mancha szuka partnerów szczególnie w Białymstoku i Szczecinie. Dlaczego to dobry moment na nawiązanie współpracy?
POPULARNE NA FORUM
Co sądzicie o Oskrobie?
Witam, Z calego serca odradzam jakąkolwiek wspolprace z ta firma. Okolo 2 miesiące temu zglosilam sie do Oscroby bedac zainteresowana franczyza ich sieci. Wyslalam do nich...
Planuję założyć własną działalność - od czego zacząć?
Najlepiej zacząć od kupna gotowej spółki . Zakup gotowej spółki daje pewność, że firma istnieje i ma już zarejestrowany kapitał zakładowy, co może być ważne z...
Oszukani przez franczyzodawcę
Wspolpraca z firma Ship Center jako franczyzobiorca??? ODRADZAM SPRAWDZ ICH UMOWE U SWOJEGO PRAWNIKA, jest ona jednostronna i ukierunkowana na kary umowne ktore sobie sami...
Czy na odzieży można jeszcze zarobic?
Ja kupuję na hurtowni stradimoda.pl od jakiegoś roku nie zawiodłam się doradzą zawsze dobrze dbają o klienta a uwierzcie mi jest dużo hurtowni które chcą tylko...
piszę pracę na temat franchisingu :)
hej, tez poszukuję danych, znalazłaś coś może oprócz ilości placówek i marek franczyzowych?
Sukcesja w Intermarché i Bricomarché
przeciez to złodzieje
piszę pracę na temat franchisingu :)
Szukam szcegółowego raporty na temat franczyzy w latach przed pandemią i po. Rozumiem że osttani raport opublikowany był za rok 2010 ale niestety jego również nię mogę...
Praca magisterska - licencjacka o franchisingu
Witam, Jestem studentką III roku Finansów i Rachunkowości na Uczelni Łazarskiego w Warszawie. Obecnie prowadzę badania w ramach seminarium dyplomowego. Poniższa ankieta...