Biznesowe role Grażyny Wolszczak
Kobieta o wielu talentach - aktorka i bizneswoman?
Można tak powiedzieć.
Czy pamięta pani, jak zarobiła swoje pierwsze pieniądze?
No pewnie. Od zawsze chciałam być niezależna i mieć swoje pieniądze. Nie musieć prosić rodziców. W liceum namówiłam koleżankę i zatrudniłyśmy się na pół etatu na poczcie jako sprzątaczki. Niestety, szybko nas wywalili, bo kompletnie nie umiałyśmy sprzątać (śmiech). To było ciekawe doświadczenie, przepracowałyśmy tam jakieś cztery miesiące.
A czym zajęła się pani później?
Później szyłam i sprzedawałam sukienki na Jarmarku Dominikańskim. Kupowałam tetrę, sama ją farbowałam i potem szyłam. Uszyłam kilkanaście sukienek i wszystkie sprzedałam, więc potem miałam dużą satysfakcję, gdy widziałam kogoś na ulicy w mojej sukience.
Myślała pani kiedyś o prowadzeniu innego biznesu, zupełnie niezwiązanego z aktorstwem?
Nie, bo życie podsunęło mi inną drogę. Chociaż pomysł, żeby zostać aktorką, też pojawił się późno, już sporo po maturze. A potem naturalnie skupiłam się na branży, którą znam i rozumiem, która jednak – wbrew pozorom – nie spełniała mojej potrzeby kreatywności. Potrzeby, żeby budować coś od zera. Wymyślić projekt, a potem go zrealizować.
Realizowała się pani też w ten sposób poza pracą?
Pamiętam, jak koleżanka namawiała mnie kiedyś na kupno działki i budowę domu. I przekonywała, że wcale nie trzeba mieć pieniędzy, bo można wziąć kredyt. To było olśnienie, uwierzyłam, że to możliwe. Zbudowałam ten dom, koleżanka nie. Nie wzięłam tylko pod uwagę, że zbudowany dom trzeba wyposażyć (śmiech). Było ciężko, ale się udało. Potem kupiłam takie malutkie mieszkanko, totalnie zrujnowane. Uruchomiłam swoją wyobraźnię i z pomocą architekta zbudowałam na nowo tę przestrzeń. I to była wielka radość oglądania, jak z niczego powstaje coś fajnego. Potem zamieniłam tę kawalerkę na większą i zaczęłam zabawę od nowa. To wciągające.
Projektowanie i zmysł estetyczny to cechy, które przydają się chyba teraz w prowadzeniu teatru?
Tak, jak najbardziej. Początkowo nasz Teatr Garnizon Sztuki był pustą, zrujnowaną przestrzenią. Gołe podłogi, powybijane okna, wykręcone żarówki. Trzeba było wymyślić tę przestrzeń na nowo, architekt, ale też my, właścicielki, miałyśmy pole do popisu.
Fundacja Garnizonu Sztuki w tym roku obchodzi już dziesięciolecie.
To było z początku nieśmiałe przedsięwzięcie, bo nikt nie mógł wiedzieć, że to się tak rozwinie. To ciągle była ta sama potrzeba niezależności i kreatywności, która towarzyszyła mi od czasów szkolnych. Wymyślić projekt, który ma sens (nie tylko biznesowy), a potem z pełną odpowiedzialnością go zrealizować, doprowadzić do końca. Tak powstał kultowy spektakl „Pozytywni”, który gramy do dziś w całej Polsce przy kompletach na widowni. Na początku wynajmowałyśmy salę teatralną. Myślę, że mniej więcej w okolicy trzeciego naszego spektaklu zaczęłyśmy marzyć o własnym miejscu. Ważne było, żeby samodzielnie decydować o repertuarze czy terminach spektakli.
Skąd pomysł na taką nazwę?
Nazwa Teatr Garnizon Sztuki jest nawiązaniem do pierwszego miejsca, z którym wiązałyśmy z moją wspólniczką Joanną Glińską ogromne nadzieje, czyli do Klubu Dowództwa Garnizonu Warszawa, który ma atrakcyjną scenę i z którym podpisałyśmy umowę o współpracy. Czasy i władza jednak się zmieniły, a nasza umowa została wyrzucona do kosza. Ale nazwa pozostała.
Wielu aktorów prowadzi teatry prywatne, np. Krystyna Janda, Michał Żebrowski. Czy jesteście dla siebie konkurencją, czy jednak inspiracją i wsparciem?
Chodzimy na swoje spektakle, kibicujemy sobie. Ale konkurencją też jesteśmy oczywiście, bo poruszamy się w tej samej branży, mamy ten sam krąg odbiorców. Akurat wymieniła pani te, z którymi w jakiś sposób się identyfikujemy, bo wszyscy staramy się robić ambitne rzeczy. Zawsze chcemy powiedzieć coś ważnego do naszego widza.
W Garnizonie Sztuki są spektakle komediowe, ale poruszane są i poważne tematy.
Taką mamy ambicję, żeby opowiadać o bardzo ważnych, czasami bolesnych sprawach. A że opowiadamy o tym językiem rzeczywiście komediowym, to dajemy widzowi także rozrywkę. Możliwość, żeby się serdecznie pośmiał, a śmiech, jak wiadomo, ma właściwości terapeutyczne. Największą nagrodą dla nas jest moment, kiedy po spektaklu widzowie piszą, że to, co zobaczyli, było ważne i pozostaną na długo z jakąś refleksją. Wtedy wiemy, że warto robić to, co robimy.
A co jest najtrudniejszego w prowadzeniu teatru?
Aktor, reżyser czy inny twórca pracuje projektowo. To znaczy, podejmuje się jakiegoś zadania (np. zagrania roli), potem następuje etap prób, pracy nad rolą, złożenia wszystkich elementów (m.in. scenografia, kostiumy) spektaklu w całość i dochodzi do premiery albo zakończenia zdjęć w przypadku filmu czy serialu. I aktor już ma z głowy, może zacząć następną przygodę. A tutaj, w prowadzeniu instytucji, jaką jest teatr, ta praca nigdy się nie kończy. Zawsze są jakieś pożary do gaszenia, cały czas pojawiają się nowe wyzwania i problemy, a jest ich naprawdę zaskakująco dużo (śmiech). A odpowiedzialność jest coraz większa, bo rozrastamy się i zatrudniamy coraz więcej osób.
A lubi to pani? Fajnie jest być dyrektorem?
I tak, i nie. Jak ludzie przychodzą, widownia jest pełna, a potem widzowie wychodzą zadowoleni i piszą entuzjastyczne komentarze, to jest to rzeczywiście ogromna satysfakcja. Natomiast taka zwykła codzienność nie jest specjalnie ciekawa, raczej mozolna, pewnie tak jak w każdym innym biznesie. Żeby się rozwijać, osiągnąć sukces, trzeba się napracować. Ważne, że Garnizon Sztuki jest coraz bardziej widoczny, że aktorzy z najwyższej półki chcą u nas grać, że widzowie doceniają to, co robimy, wracają do nas, a są tacy, którzy chodzą po kilka razy na to samo przedstawienie (śmiech).
Jak łączy pani karierę aktorki z prowadzeniem teatru?
Niestety, często mnie w Garnizonie nie ma i wtedy mam wyrzuty sumienia, że moja nieoceniona wspólniczka sama zostaje z tym całym bałaganem i z natłokiem problemów. Ale nie narzeka. A ja jakoś się rozdwajam i dajemy radę.
Co sprawia pani większą przyjemność?
To jest świetna dywersyfikacja, kiedy można wskakiwać do różnych rzeczywistości, to jest dobre, daje szerszą perspektywę i zwiększa efektywność. Po to ludzie mają hobby, żeby się zresetować, odetchnąć, odświeżyć myślenie. Ja nie muszę, bo już mam różne odskocznie, i jeszcze odskocznie od odskoczni (śmiech). Właśnie wróciłam z podróży po Afryce, Gambia, Senegal, wyspy Bijagos…
Czego boi się Grażyna Wolszczak?
Zimny dreszcz na plecach powoduje myśl o emeryturze. Ludzie marzą o emeryturze, żeby nie musieć rano wstawać i iść do roboty. A we mnie brak nowych wyzwań, brak aktywności i w ogóle ciekawości życia, budzi przerażenie. Mam nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie, że jak umrę, to w biegu (śmiech).
Rozmawiała Grażyna Wolszczak
PRZECZYTAJ ARTYKUŁY
– Zainwestowałem w branżę kosmetyczną, ponieważ wiem, jak powinien dbać o siebie prawdziwy facet. Proponuję takie produkty, po które sam sięgnąłbym bez wahania – mówi Artur Szpilka, jeden z czołowych polskich bokserów.
W The Protocol School of Poland założonej przez dr Irenę Kamińską-Radomską, mentorkę znaną m.in. z programu telewizyjnego „Projekt Lady”, przedsiębiorcy podczas szkoleń dowiadują się, jak dzięki etykiecie biznesowej szybciej osiągnąć zamierzone cele.
– Na sukces w branży muzycznej składa się wiele części składowych. Jedną z nich jest szacunek do pracy, współpracowników i odbiorców – podkreślają Tomasz Szczepanik, lider zespołu Pectus oraz Monika Paprocka-Szczepanik, menedżerka grupy.
– Prowadzę rozmowy o możliwości wydawania audiobooków. Przeliczam, czy pomysł nie tylko się zwróci, ale współpraca będzie finansowo korzystna – mówi Laura Breszka, aktorka, lektorka, bizneswoman.
– Dobry kucharz w restauracji i dobry kucharz na wynajem różnią się bardzo, trzeba pamiętać przede wszystkim, że przestaję być anonimową osobą z kuchni – mówi Paweł Sitarz, mobilny kucharz.
NAJCZEŚCIEJ CZYTANE
Żeby myśleć o otwarciu własnego McDonalda nie wystarczą tysiące ani setki tysięcy złotych . Potrzeba więcej. Ile? I co franczyzobiorca Złotych Łuków dostanie w zamian?
Rozważasz otwarcie firmy? Najpierw zainwestuj w subskrypcję magazynu "Własny Biznes FRANCHISING" i sprawdź, jaki biznes się opłaca! Tego nie przeczytasz w internecie!
Pieczarkarnia to opłacalny biznes nawet na niedużą skalę. Właściciel jednej hali zbiera plony co sześć tygodni. Gdy ma się więcej pomieszczeń – wtedy na zyski można liczyć co tydzień.
Franczyzobiorczyni Tax Safe z Krakowa dba o work-life balance, ale klientów cały czas jej przybywa. Jak sobie radzi?
La Mancha szuka partnerów szczególnie w Białymstoku i Szczecinie. Dlaczego to dobry moment na nawiązanie współpracy?
POPULARNE NA FORUM
Co sądzicie o Oskrobie?
Witam, Z calego serca odradzam jakąkolwiek wspolprace z ta firma. Okolo 2 miesiące temu zglosilam sie do Oscroby bedac zainteresowana franczyza ich sieci. Wyslalam do nich...
Planuję założyć własną działalność - od czego zacząć?
Najlepiej zacząć od kupna gotowej spółki . Zakup gotowej spółki daje pewność, że firma istnieje i ma już zarejestrowany kapitał zakładowy, co może być ważne z...
Oszukani przez franczyzodawcę
Wspolpraca z firma Ship Center jako franczyzobiorca??? ODRADZAM SPRAWDZ ICH UMOWE U SWOJEGO PRAWNIKA, jest ona jednostronna i ukierunkowana na kary umowne ktore sobie sami...
Czy na odzieży można jeszcze zarobic?
Ja kupuję na hurtowni stradimoda.pl od jakiegoś roku nie zawiodłam się doradzą zawsze dobrze dbają o klienta a uwierzcie mi jest dużo hurtowni które chcą tylko...
piszę pracę na temat franchisingu :)
hej, tez poszukuję danych, znalazłaś coś może oprócz ilości placówek i marek franczyzowych?
Sukcesja w Intermarché i Bricomarché
przeciez to złodzieje
piszę pracę na temat franchisingu :)
Szukam szcegółowego raporty na temat franczyzy w latach przed pandemią i po. Rozumiem że osttani raport opublikowany był za rok 2010 ale niestety jego również nię mogę...
Praca magisterska - licencjacka o franchisingu
Witam, Jestem studentką III roku Finansów i Rachunkowości na Uczelni Łazarskiego w Warszawie. Obecnie prowadzę badania w ramach seminarium dyplomowego. Poniższa ankieta...